Plan oderwania się od cywilizacji i życia na własną rękę jest ekstremalnie trudny do wykonania, jeżeli mamy zamiar spędzić tak kilka lat.
Pierwszym zgrzytem który od zawsze zauważałem w idei samotnego, niezależnego wędrowca jest fakt niemożliwości pełnego oderwania się od cywilizacji, nawet żyjąc już kilka lat na odludziu... bo przecież ciągle będziemy używać narzędzi, ubrań, ubioru, który wynieśliśmy z miasta! Dlatego też ogólną ideę ucieczki uważam za udawanie ucieczki. To troszkę jak bunt nastolatka, który nie chce władzy rodziców, ale zabiera ze sobą ich pieniądze, a na noc wraca do domu. Być może jest to zdanie budzące kontrowersje, ale jeżeli zastanowimy się nad nim dłużej to jest ot jedyny wniosek, jaki można wyciągnąć na temat zależności po ucieczce.
Można do sprawy podejść inaczej i moim zdaniem bardziej sensownie - "uciec", ale na pewien okres i z założeniem nie oderwania się od cywilizacji, bo to niemożliwe, ale z założeniem chęci przebywania sam na sam z przyrodą i dbaniu o siebie z wykorzystaniem możliwości danym przez cywilizację. Ale dość już filozofii.
Moim zdaniem przejście w stan ostatecznego przebywania na łonie natury to proces koniecznie długotrwały. Obejmowałby pewnie kilkanaście lat przygotowań i treningów np. tydzień, miesiąc, trzy miesiące, rok w terenie i tak dalej. A kiedy przyjdzie czas ostatecznego oderwania to znalezienie swojego miejsca także potrwa etapami: najpierw mieszkanie w namiocie, później budowa szałasu, później szałasu mocniejszego, z zapleczem gospodarczym, z piecem, później ciągłe wzmacnianie i ulepszanie. Podobnie z pozyskiwaniem żywności - na samym początku własne zapasy, potem urozmaicenie ich o owoce, grzyby, rybkę, zajączka, może coś większego. Na początku jednak zadbałbym o zapasy "na czarną godzinę", np. raz na tydzień sprawdzałbym spiżarkę i ewentualnie wracałbym do cywilizacji po np. kaszę. Z czasem powroty nie byłyby już potrzebne.
Po roku takie życia można by mówić o jako takiej samodzielności. Przy sprzyjających warunkach hodowalibyśmy już jakieś roślinki, gdzieś tam leżałoby zakonserwowane mięso... Później przyszedłby czas na własnoręcznie zrobione ubranie z materiałów zdobycznych. Kiedy wszystkie narzędzia, ubrania, sprzęty i jedzenie byłyby wynikiem naszej własnej pracy - wtedy dopiero ucieklibyśmy w dzicz.
Sprzęt jaki należałoby zabrać ze sobą różniłby się poziomem przeistoczenia w dzikość, na którym byśmy się znajdowali. Na początku konieczny byłby namiot, śpiwór, kuchenka, naczynia, ogólnie wszystko, co nosiłby ze sobą turysta trekker na miesięcznej wyprawie. Po każdym kolejnym wypadzie bralibyśmy mniej, bo wiadome byłoby czym zastąpić śpiwór, jak gotować, itp.
Na czas ostatecznej próby i finalnego odejścia zabrałbym poza ogromnym, wieloletnim doświadczeniem siekierkę, żyłki, haczyki, jeden komplet ubrania, nóż, sznury, może płachtę, jakąś siatkę... Zapewne po kilkunastoletnim przygotowywaniu się wiedziałbym dokładnie co mi potrzebne do przeżycia pierwszego, dajmy na to, pół roku, czyli do czasu zastąpienia wszystkich rzeczy z cywilizacji ich odpowiednikami wykonanymi z materiałów z dziczy.
Inne problemy jakie się nasuwają to gdzie znaleźć teren, który zapewniłby nam zaspokojenie tak wielu potrzeb - zdobywanie pożywienia na wiele sposobów, prowadzenie małej roli, zdobywanie materiałów na narzędzia i sprzęty, surowców bardziej ekskluzywnych (metal? węgiel?) i mnóstwa innych potrzebnych do życia, a nie tylko do przebywania, w dziczy.
Czy dalibyśmy radę sami? A może łatwiej byłoby żyć w grupie np. 3 osób?
No i na koniec... i tak nie ucieklibyśmy od świata. Dlaczego? bo korzystalibyśmy z wiedzy, która ludzkość zbierała przez 40 000 lat. Prawdę mówiąc tylko odtwarzalibyśmy w przyspieszonym tempie całą historię.
----------------
Listening to:
Pink Floyd - Take It Back